|
|
|
|
|
|
|
|
Hubertus 2015 |
Zaburzona konwencja to przykrość. Zaburzony konwenans to przytyk. Zaburzenie tradycji to zbrodnia. O czym jak, o czym, ale o tym mowy w Szwadronie Niepołomice być nie może, toteż w tym roku zgodnie z konwencją, konwenansem i tradycją, bieg myśliwski świętego Huberta, poprzedzony był uroczystą kolacją na zamku w Niepołomicach. Zjechali się, więc do królewskiego grodu ułani noszący cesarskie barwy, jak i ich przyjaciele. Cesarskie barwy... Jakże owo określenie starego złota pasuje do owej relacji! Imaginuj sobie, drogi Czytelniku, że w tymże roku kadra oficerska na hubertowej wigilii zjawiła się w błękitnych kurtkach i czerwonych bryczesach Pierwszego Pułku Ułanów, którego 8 Pułk był naturalną ciągłością. Zaskoczenie gości było niemałe. Chwytać za szablę czy zakrzyknąć "Habsburg hoch!"? Ex Dei gratia tertium datur w tym przypadku. Wszyscy, więc przyjęli to z uśmiechem jak i refleksją nad rzeszami polskich oficerów przez długi czas noszącymi obce mundury.
Kolacja była zaiste wspaniała. Toasty sypały się jeden po drugim, a wszyscy goście bawili się świetnie. Niemałą przyjemność sprawili nam Wielmożni Państwo Dobrodzieystwo Mrozowie z Osmolic, którzy przybyli ze swego majątku na rewizytę.
Polowanie rozpoczęło się o poranku na niepołomickiem rynku. Wszyscy myśliwi siedzieli gracko w siodłach, a towarzystwo pragnące obejrzeć polowanie zajęło miejsce na wozach. Dowódca Szwadronu powitał wszystkich bardzo serdecznie i uroczyście rozpoczął łowy. Jakąż odmianą dla kawalerzystów było jechać rojem bez narzuconego szyku. Aż nieswojo. Autor prawie, że zgłupiał od owej jeździeckiej demokracji i ledwo z kulbaczki nie zleciał.
Święty Hubert nie szczędził swych łez rzęsistych, płacząc nad zakończeniem sezonu jeździeckiego, toteż wszyscy myśliwi jechali w deszczu, acz oblicza mieli nieziemsko wręcz rozpromienione, bo czyż nie pięknie jest jechać konno pod sklepieniem szarego nieba i kolumnadą jesiennie upstrzonych dębów i grabów. Oj Autor ciutek pofrunął...
Gonitwa za lisem, którym w tym roku był pan chorąży Godek, odbyła się jak zwykle na specjalnie przeznaczonym do łowów polu. Nadszedł najbardziej wyczekiwany moment. Konie już wiedziały. Przestępowały z nogi na nogę, pochrapywały, strzygły nerwowo uszami wyczekując komendy dowódcy. Jeźdźcy nasuwali mocniej czapki, ściskali w dłoni szpicruty, szykowali półparady... ZA LISEM! Pomknęli myśliwi za chytrym rudzielcem, a ten postanowił nie oddać tak łatwo swej kitki. Ot przechera kluczył, zawijał zawracał, wił się jakoby fryga, a to wszystko za sprawą niezrównanych umiejętności ekwistycznych pana chorążego. Już któryś z łowców wyciągał rękę po futrzasty ogon, a tu frant myk do nory! Chwilka przerwy i znów gonitwa. Widowisko było to wspaniałe. Mimo, iż Autor usilnie nastawał na lisa i już zdało mu się, że schwyta gaszka, to nie miał szans z niezrównanym w łowieckiejn sztuce swym serdecznym przyjacielem imć panem szwoleżerem Szpetulskim - Łazarowiczem. Podjechał on gracko na swym karoszu i jak nie capnie chytrusa!
"Hallalli! Hallali!" - Rozległo się po okolicy, a na dźwięk tych słów i widok grackich kawalerzystów nieśmiała, ruda jesień zapłoniła się przykucając pod starą wierzbą.
Par force dobiegło końca. Król polowania podarował zdobycz J.W.P Dobrodzieyce Mrozowej, czym po raz kolejny udowodnił całemu towarzystwu, że " w Kawalerii wyższa sfera nosi barwę szwoleżera!"
Następnie tradycyjny bigos, nalewki, a wieczorem biesiada myśliwska, na której podano złego dzika, którego pan rotmistrz Znamiec uprzejmy był ustrzelić.
Tak oto wyglądał tegoroczny bieg myśliwski, który z pewnością pozostanie Autorowi i wszystkim uczestnikom w pamięci.
Ku chwale Kawalerii i Jej Najwspanialszego Pułku!
Kpr kaw. och.
Krzysztof Marcin Dąbrówka |
[«] powrót |
|
|
|
|
|
|
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
|