Barok! Barok drogi czytelniku... Czyż jest styl w sztuce, który lepiej nadawałby się do unieśmiertelnienia rzeczy wielkich? Czy ktokolwiek przejąłby się ekstazą świętej Teresy, gdyby nie barokowe instrumenta? Ano właśnie. Tedy stało się rzeczą jasną, że moja obecna pisanina winna nosić tytuł następujący:
"O przewagach jazdy polskiej na ziemi niemieckiej roku pańskiego 2015, poczynionych ku chwale Kawaleryji jako i całego oręża polskiego, a zebranych i spisanych pro memoriam przez pokornego w swej służbie autora, a zarazem udzielnego dziedzica poczynionych przewag."
Domyślasz się szanowny czytelniku, że będę pisał o niczym innym, jak o międzynarodowych mistrzostwach kawalerii w Niemczech.
Jak to zwykle bywa, najważniejsza jest idea, a już ta oficerska oprócz tego, że jest ważna (ma glanc jak nic), to nader łatwo wprowadzana jest w życie. Nie trzeba było zatem wiele więcej jak kilka rotmistrzowskich słów, ujętych jakoby w list przepowiedni, by z końcem maja wybrani kawalerzyści z zaprzyjaźnionych szwadronów wyruszyli za Odrę, by tam, na międzynarodowych mistrzostwach Kawalerii w mieście Gotha, sprawdzić swe umiejętności. Pokorny autor, jako że uczestniczył w tymże przedsięwzięciu pozwala sobie zmienić narrację na pierwszoosobową, gdyż ta pozwoli mu na większą swobodę wyrażanych myśli.
Podróż była długa i wyczerpująca. Do celu dotarliśmy wraz ze słonecznym porankiem. Napis Gotha-Boxberg i zabytkowy hipodrom z XIX wieku ukazały się naszym znużonym oczom. Wytoczywszy się z naszych eszelonów, spotkaliśmy naszych niemieckich przyjaciół, z którymi nie raz gnaliśmy bolszewikom kota pod Komarowem i zmęczenie minęło jak szablą odjął. O ile radość przegania w mig wszelką fatygę, to irytacja czyni to jeszcze lepiej, zwłaszcza jeśli w żyłach płynie gorąca Kmicicowska krew. Powód wszystkim uczestnikom wyprawy jest znany, a szanownemu, postronnemu czytelnikowi mogę jedynie rzec, że polscy kawalerzyści jako i legioniści rzymscy mają to do siebie, że w ciągu kilku chwil potrafią zorganizować sobie i swym wierzchowcom wspaniałe obozowisko. Ponadto przyrodzona miłość do konia, nie pozwala, na obcej ziemi odstąpić go o kilkanaście minut drogi automobilem, tylko po to by zalec w białej pościeli. Z resztą. Czyż może być wspanialsze posłanie aniżeli wiązka pachnącego siana? Któraż kołysanka przy akompaniamencie harfy, równać się może z nocnym pochrapywaniem ukochanego, czworonożnego przyjaciela?
Oporządziwszy wszystko jak należy i odpocząwszy nieco, wsiedliśmy na koń by zaznajomić się z terenem, a i z wyszkoleniem innych reprezentacji. No i wyjechał wspaniały oddział w rogatych czapkach pod komendą pana rotmistrza Znamca. Widząc tych jeźdźców, rzekłbyś czytelniku, że właśnie wrócili z tygodniowego wywczasu, a nie przebyli ciężką podróż. Wszyscy zadowoleni, dumni, nienagannie umundurowani i stroczeni, poczynili sobie niemałą gratkę a adwersarzom ślinkę.
Wieczór organizacyjny. Nic porywającego, co mógłbym opisać. Chyba tylko tyle, że pozostałe nacje, które przybyły na mistrzostwa to nasi przyjaciele Węgrzy, z którymi prędko się pobrataliśmy, Anglicy, Niemcy no i Szwajcarzy. Taaak...
O poranku zgodnie z danymi ordynansami, wyruszyły patrole na całodzienne manewry. Och Czytelniku! Cóż to za szczęście móc jechać w polskim mundurze, na polskim koniu, po niemieckiej ziemi. Na czele patrolu 8. Pułku stał porucznik Żmudzki, któremu miałem niebywałe szczęście sekundować swą umiejętnością władania czarcim, miejscowym językiem. Manewry nie sprawiały nam większej trudności i gracko poczynaliśmy sobie wykonując wszystkie zadania z palcem w cholewie. Ponadto pruscy generałowie poznali stary polski zwyczaj, że posiłek to rzecz święta i nie przeszkadza się podoficerom 8 Pułku w spożywaniu drugiego śniadania.
Przełom nastąpił około popołudnia, gdy poczęła ostrzeliwać nas wraża artyleria. Nasz patrol zgodnie z rozkazami, poczynił co było trzeba i już wracał do kwatery głównej by poznajomić dowództwo o linii wroga, gdy nagle naszym oczom, w oddali ukazały się galopujące samopas, szwajcarskie wierzchowce. Strzemiona opuszczone, jeźdźców nie było. Jasny znak dla dzielnej i bohaterskiej, polskiej jazdy. Trzeba salwować nieboraków. Pokorny autor ma na myśli konie... Patrol nasz puścił się za wierzchowcami, lecz te umknęły za widnokrąg. Summa summarum udało nam się powiadomić sztab, o owym szwajcarskim nieszczęściu i zapobiec tragedii, lecz w tym momencie konie wybiegły na autostradę. Och Apollinie wybacz to słowo, lecz aby oddać ogrom tej całej sytuacji, musiałem go użyć. Musisz Czytelniku wiedzieć, że w onej chwili pokorny autor nie wiedział co dalej się z końmi działo, lecz po szczęśliwym powrocie do obozu dowiedział się, iż na owej autostradzie popis swego męstwa i nieprzebranej mądrości dał nasz drogi wódz rotmistrz Jan Znamiec. Och, pardonnez-moi. Od tej chwili Pan rotmistrz Jan Znamiec Baron von Gotha-Autobahn nach Frankfurt. On to bowiem nie bacząc na niebezpieczeństwo sprawił się tak gracko, że umożliwił lądowanie helikopterowi (znów wybacz Apollinie). On to wstrzymał groźny koniom ruch! On to przewodził akcją ratunkową i on to w glorii i majestacie ma prawo jako pierwszy wśród pierwszych, nosić chlubną godność barona von Gotha - Autobahn nach Frankfurt!
W skutek szwajcarskiego zamieszania do obozu wróciliśmy późnym wieczorem, lecz dumni i weseli. Sztab podziękował nam za pomoc, a nasz patrol został uznany najlepszym. Noc upłynęła na wspomnieniach. Zarówno tych na jawie jak i we śnie.
Poranek rozpoczął się konkursem dresażu. Wszyscy sobie gracko poczynali, podobnie jako i w skokach. Wśród nagrodzonych znalazło się rzecz jasna całkiem sporo Polaków i to będzie już tendencja niezmienna, o której nie będę po opisie każdej konkurencji przypominał.
Po obiedzie całkiem trudna konkurencja, a mianowicie cross w rzędach wojskowych. Przeszkody takoż wymagające niemałej eksperiencji, bowiem nie były to koziołeczki maluteńkie lecz prawnie kłody i mury, które wierzchowce nasze musiały przesadzić. Znasz mnie czytelniku z wrodzonej modestii i wręcz lakoniczności, więc pewno już się domyśliłeś, jak to zacnie wszystko Polakom poszło, że nasze patrole uplasowały się na pierwszym i trzecim miejscu. Wieczór upłynął wśród toastów i vivatów.
O poranku "Lance do boju! Szable w dłoń!" Konkurs broni białej i strzelania z konia, zarówno drużynowo jak i indywidualnie. Oj poznała znów Europa co to polska sztuka.
Nie wiem, na ile dużo powinienem napisać o wieczornej wyprawie do miasta Gotha. Jedno jest pewne. Na rynku miał miejsce piękny koncert w malowniczej scenerii, wysłuchany przez nas -wybitnych melomanów, z wysokości siodła.
Ostatni dzień to dzień uroczystego zakończenia. Mógłbym pisać bardzo wiele, lecz jedna informacja starczy Ci za wszystko, drogi Czytelniku. Wielkie zwycięstwo i Mazurek Dąbrowskiego, grany przez niemiecką orkiestrę, na niemieckiej ziemi, dla polskich zwycięzców.
I ja tam byłem, niemieckie piwo piłem, z szabelką konno dokazywałem, na sianie spałem i wszystko opisałem.
Opracował: kpr. Kaw. och. Marcin DĄBRÓWKA |