|
|
|
|
|
|
|
|
Hubertus czyli tańcujący wieczorek z piątku na wtorek... |
Jak pewno drogi czytelniku wiesz, w dawnych, dobrych czasach, każdy wielki dzień poprzedzany był wigilijną kolacją. Czyż bieg myśliwski świętego Huberta nie jest właśnie takim wielkim dniem dla każdego kawalerzysty? Ano jest! Jakżeby tedy Szwadron w barwach najstarszego pułku Kawalerii mógł postąpić wbrew tradycji? Hubertusa rozpoczęliśmy już w piątek, w zaprzyjaźnionej restauracji Pod Baranem. Jako, że święty Marcin zbliżał się ku nam na swym siwku, (choć w tym roku chyba zmienił wierzchowca na kasztana) zasiedliśmy nad gąską podlaną ciężkim, czerwonym winem. Jak to zwykle u żółtych ułanów bywa, w doborowych towarzystwie wszystko przyjmowało się jak macierzanka, toteż nad stołem roztoczyły się wspomnienia rajdów, manewrów i wielu wspaniałych chwil spędzonych w kawaleryjskim siodle. Atmosfera była tak niebotyczna, że i tematem rozmów stała się mitologia, a mianowicie rozważania nad mitycznym feniksem. No, ale tak to już ponoć wśród rozpoetyzowanych ułanów bywa, że gdy Euforiona, czy też którejś z muz się do stołu nie zaprosi, to jakoby wbrew zwyczajowi się postąpiło.
Bieg myśliwski rozpoczął w sobotni poranek pod niepołomickim zamkiem, pan rotmistrz Znamiec, który nam mastrował. W głos radosnych okrzyków i stukotu podków potoczyła się kawalkada kilkudziesięciu jeźdźców, amazonek i wozów w kierunku królewskiej puszczy, w ślad za przebiegłym lisem, którym w tym roku był pan plutonowy Giebułtowski. Trzeba Ci drogi czytelniku wiedzieć, że święty Hubert musi darzyć nasz Szwadron wyjątkową sympatią, bo wyprosił u Pana na Niebiesiech bardzo znośną pogodę, która przy przepowiadanych prognozach była wręcz cudowna. Jakże to rzadko rzeczywistość jeździ na szybszym koniu od przypuszczeń, a w tym wypadku tak było.
Po kilkugodzinnym rajdzie wszyscy myśliwi rojem wytoczyli się na rżysko w Przyborowie. Master wydał dyspozycje co do przebiegu łowów w duchu gentlemańskim i na okrzyk "Za lisem! Hallali!" jak gdyby celne pociski pomknęły nasze wierzchowce za kitą. Płaty darni podrywane przez kopyta fruwały w powietrzu pachnącym jesienią, a sprytny lis szczwanił na prawo i lewo z obawy przed dzielnymi nemrodami. W końcu jednak przyszła kryska na matyska i rudzielec stał się zdobyczą króla polowania, którym w tymże roku został pan plutonowy Tadeusz Janusz. Po rundzie honorowej i rozstępowaniu koni, łowcy zasiedli do iście mickiewiczowskiego bigosu oraz chleba ze smalcem, uczynionego przez niezwyciężoną w swym fachu matkę pułkową panią porucznikową Żmudzką. Po posileniu się, wszyscy wrócili do stajni, by dać koniom odpocząć, a siebie przysposobić do balu. Toć słowo się rzekło, że to tańcujący wieczorek. Bal jak to bal. Szasery, okuwane lakierki, białe rękawiczki, długie suknie, krynoliny, sala niepołomickiego zamku, no i tańce do białego rana. "Niech się miele jak młyn wodny w noc miesięczną w czas pogodny..." Nie trzebva mi chyba pisać, że jak to na kawaleryjskim balu o północy piło się zdrowie konia i śpiewało, żurawiejki, bo jest to rzecz tak nieodzowna, jak bokobrody u Najjaśniejszego Pana...
Kończę wspomnienie o tegorocznym biegu myśliwskim świętego Huberta, mając nadzieję, że kolejny będzie jeszcze wspanialszy.
I ja tam byłem, lisa goniłem, a com widział, pił i słyszał w tych słowach umieściłem.
Krzysztof Marcin Dąbrówka
|
[«] powrót |
[»] zobacz galerię zdjęć |
|
|
|
|
|
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
,
|